Home

 

 

Ilość odsłon: 5218   Data publikacji:  2005-03-26

   
Poszukiwanie minionego czasu (6)

            Swoich nauczycieli pamiętam mniej lub bardziej w zależności od długości czasu, przez jaki mnie uczyli, natomiast niewątpliwie moją gwiazdą przewodnią w tamtych latach była nauczycielka jęz. polskiego, Zofia Litwin, a jej rolę w liceum przejęła Ewa Wysmułek – tak się jakoś złożyło, że właśnie polonistki miały najbardziej znaczący wpływ na moją edukację. Uczenie się sprawiało mi przyjemność i przychodziło bez trudu, więc i moja pamięć o nauczycielach nie może być zapełniona potworami, czyhającymi na najdrobniejsze potknięcie przy odpowiedzi; ponadto, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, wdzięczny im jestem za to, że – poza jednym wyjątkiem, o czym później – nie próbowali nas urabiać ideologicznie. Indoktrynacja w szkole oczywiście była, ale sterowana odgórnie i dotyczyła wszystkich, uczniów i nauczycieli. Kilka razy w roku odbywały się w szkole akademie ku czci: rocznicy rewolucji, wyzwolenia Warszawy, Święta Pracy i pewnie jeszcze innych okazji, których tytułów już nie pamiętam. Nieodmiennie śpiewaliśmy wówczas Międzynarodówkę, a hymn państwowy zastąpiony został pieśnią do słów wiersza K. I. Gałczyńskiego „Ukochany kraj”, pamiętam też wezwanie „Na barykady”. Moim utrapieniem były natomiast recytacje słusznie ideologicznych wierszy, w których jako prymus dysponujący niezłym głosem musiałem nieodmiennie uczestniczyć. (Poeci bardzo starali się, żeby dostarczać tych wierszy w wielkiej ilości). Litościwy czas w większości zatarł treść recytowanych przeze mnie strof, w pamięci pozostały mi jakieś strzępy wierszy Broniewskiego czy Gałczyńskiego więc żeby pamięć odświeżyć sięgnąłem po książkę Bohdana Urbankowskiego „Czerwona msza albo uśmiech Stalina”. Wśród zamieszczonych w niej wierszy na pewno nie recytowałem wiersza Ważyka  „Widokówka z miasta socjalistycznego”, a przytaczam go ku uciesze czytelników. 

                O świcie niecierpliwa,

                niesyta swego piękna,

                syczała lokomotywa

                nad dziewczyną, która uklękła.

                Ktoś, kto przelotnie zobaczył

                pogański profil dziewczyny,

                opacznie sobie tłumaczył,

                że modli się do maszyny.  

                A jej tylko drgała warga,

                gdy ranną racją oliwy

                maściła, czuła kolejarka,

                tłoki lokomotywy.

                Zapewne nie byłem wówczas dość rozgarnięty, żeby dostrzec niepokojąco erotyczny podtekst wiersza, nie wiem natomiast jak zareagowałbym na głupie miny moich psotnych kolegów, gdyby przyszło mi recytować wiersz Roberta Stillera „Serce generała”.

                (...)Więc na każdej tokarce,

                Gdzie nóż w metal się wżera

                Warcząc, bije wciąż serce

                Generała Waltera.

                Nawet powstrzymywany śmiech groził konsekwencjami trudnymi dziś do wyobrażenia, chociaż niewykluczone jest, że – tu strawestuję klasyka – i ci, co mówili, i ci, co słuchali, do zrozumienia strof tych się nie przykładali.

Do poezji tamtego czasu jeszcze wrócę, teraz chciałbym opisać urządzenie w kształcie niewielkiej, prostopadłościennej skrzynki wiszące na ścianie w kuchni. Traktowałem je prawie jak domownika z tej racji, że urządzenia mówiło, śpiewało i grało, a nazywało się toczka. Nieuchronność ożywania skrzynki rano i milknięcia wieczorem wiązałem z obecnością przewodu wychodzącego z toczki, ginącego w ścianie i prowadzącego kto wie jakimi kanałami – tak to sobie wyobrażałem – do tajemniczej centrali. Nieco później, w procesie żmudnej edukacji odkryłem, że więź z centralą można przerwać przez wyciągnięcie sznura z gniazdka i w ten oto sposób skrzynka straciła na tajemniczości. Toczka to było urządzenie nadzwyczaj uniwersalne i posiadało przynajmniej kilka w jednym: przede wszystkim służyła jako budzik i poranny regulator nastroju – wygrywający skoczne melodie zespół akordeonistów Stefana (?) Ciukszy, czy chór wdzięcznych sopraników wyśpiewujących do roboty!, do roboty! niewątpliwie nastawiał pozytywnie do rzeczywistości, a ewentualne zbytnie rozbuchanie łagodził lirycznymi piosenkami Chór Cze – Janda.

Spełniała też toczka rolę zagłuszarki, kiedy ktoś z odwiedzających nas znajomych poruszał tematy polityczne; podkręcało się wówczas pokrętło głośności – za ścianą mieliśmy wszak sąsiadów. Niewątpliwie słuchanie toczki służyło też rozwojowi inteligencji, ponieważ odbierane informacje należało poddawać obróbce – często wystarczało rozumowanie przez zaprzeczenie, czasem trzeba było dokonywać subtelniejszej analizy tekstu.

Pamiętam doskonale marzec 1953 roku, kiedy to z toczki płynęły nieustannie żałobne tony utworów Chopina przeplatane komunikatami o stabilnym stanie zdrowia generalissimusa – tak go tytułowano – Stalina.

(...) Oto już gadka mknie sobie nocą

od ust radzieckich do polskich ust,

już świt na niebie łuną się wspina.

I nagle,

nagle czujemy, bracia,

dobry, serdeczny uśmiech Stalina.

( Tadeusz Urgacz – Uśmiech Stalina).

Na ulicach Placówki dorośli obnosili twarze z zastygłym grymasem powagi, dopiero w domowym zaciszu grymas tajał i pojawiał się dyskretny uśmiech.

Po kilku dniach żałobnych pień jak grom z jasnego nieba spadła na nas nowina obwieszczona grobowym głosem spikera: towarzysz Stalin nie żyje.

(...) Krzyczy Wołga. Szlocha Sekwana,

Woła Dunaj. Jęczą rzeki chińskie.

Broczy Wisła jak otwarta rana

Lamentują potoki gruzińskie (...)

Cień padł na ziemię od tej śmierci

Od oceanu do oceanu.

(K. I. Gałczyński)

Słuchaliśmy do rozpaczy

Bolejący i niemi

Stalin. Duma dni naszych.

Największy z ludzi na ziemi.

(A.    Międzyrzecki)

Nie chodziłem jeszcze wtedy do szkoły – stało się to pół roku później – więc o jeremiadach i dantejskich scenach napiszę tylko tyle, że ponoć miały miejsce – zmarł wszak kochający nade wszystko pokój i ludzkość przywódca całego postępowego świata – natomiast na Fabrycznej 9 i w okolicach niczego nadzwyczajnego nie odnotowałem. 

(TT) 


Urząd Miasta Hajnówka  17-200 Hajnówka ul. Zina 1
tel. 0 prefix 85 6822180, 6826444