Poszukiwanie minionego czasu (6)
Swoich nauczycieli pamiętam
mniej lub bardziej w zależności od długości czasu, przez jaki mnie
uczyli, natomiast niewątpliwie moją gwiazdą przewodnią w tamtych
latach była nauczycielka jęz. polskiego, Zofia Litwin, a jej rolę w
liceum przejęła Ewa Wysmułek – tak się jakoś złożyło, że właśnie
polonistki miały najbardziej znaczący wpływ na moją edukację.
Uczenie się sprawiało mi przyjemność i przychodziło bez trudu, więc
i moja pamięć o nauczycielach nie może być zapełniona potworami,
czyhającymi na najdrobniejsze potknięcie przy odpowiedzi; ponadto,
patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, wdzięczny im jestem za to,
że – poza jednym wyjątkiem, o czym później – nie próbowali nas
urabiać ideologicznie. Indoktrynacja w szkole oczywiście była, ale
sterowana odgórnie i dotyczyła wszystkich, uczniów i nauczycieli.
Kilka razy w roku odbywały się w szkole akademie ku czci: rocznicy
rewolucji, wyzwolenia Warszawy, Święta Pracy i pewnie jeszcze innych
okazji, których tytułów już nie pamiętam. Nieodmiennie śpiewaliśmy
wówczas Międzynarodówkę, a hymn państwowy zastąpiony został pieśnią
do słów wiersza K. I. Gałczyńskiego „Ukochany kraj”, pamiętam też
wezwanie „Na barykady”. Moim utrapieniem były natomiast recytacje
słusznie ideologicznych wierszy, w których jako prymus dysponujący
niezłym głosem musiałem nieodmiennie uczestniczyć. (Poeci bardzo
starali się, żeby dostarczać tych wierszy w wielkiej ilości).
Litościwy czas w większości zatarł treść recytowanych przeze mnie
strof, w pamięci pozostały mi jakieś strzępy wierszy Broniewskiego
czy Gałczyńskiego więc żeby pamięć odświeżyć sięgnąłem po książkę
Bohdana Urbankowskiego „Czerwona msza albo uśmiech Stalina”. Wśród
zamieszczonych w niej wierszy na pewno nie recytowałem wiersza
Ważyka „Widokówka z miasta socjalistycznego”, a przytaczam go ku
uciesze czytelników.
O świcie
niecierpliwa,
niesyta swego
piękna,
syczała lokomotywa
nad dziewczyną,
która uklękła.
Ktoś, kto przelotnie
zobaczył
pogański profil
dziewczyny,
opacznie sobie
tłumaczył,
że modli się do
maszyny.
A jej tylko drgała
warga,
gdy ranną racją
oliwy
maściła, czuła
kolejarka,
tłoki lokomotywy.
Zapewne nie byłem
wówczas dość rozgarnięty, żeby dostrzec niepokojąco erotyczny
podtekst wiersza, nie wiem natomiast jak zareagowałbym na głupie
miny moich psotnych kolegów, gdyby przyszło mi recytować wiersz
Roberta Stillera „Serce generała”.
(...)Więc na każdej
tokarce,
Gdzie nóż w metal
się wżera
Warcząc, bije wciąż
serce
Generała Waltera.
Nawet powstrzymywany
śmiech groził konsekwencjami trudnymi dziś do wyobrażenia, chociaż
niewykluczone jest, że – tu strawestuję klasyka – i ci, co
mówili, i ci, co słuchali, do zrozumienia strof tych się nie
przykładali.
Do poezji
tamtego czasu jeszcze wrócę, teraz chciałbym opisać urządzenie w
kształcie niewielkiej, prostopadłościennej skrzynki wiszące na
ścianie w kuchni. Traktowałem je prawie jak domownika z tej racji,
że urządzenia mówiło, śpiewało i grało, a nazywało się toczka.
Nieuchronność ożywania skrzynki rano i milknięcia wieczorem wiązałem
z obecnością przewodu wychodzącego z toczki, ginącego w ścianie i
prowadzącego kto wie jakimi kanałami – tak to sobie wyobrażałem – do
tajemniczej centrali. Nieco później, w procesie żmudnej edukacji
odkryłem, że więź z centralą można przerwać przez wyciągnięcie
sznura z gniazdka i w ten oto sposób skrzynka straciła na
tajemniczości. Toczka to było urządzenie nadzwyczaj uniwersalne i
posiadało przynajmniej kilka w jednym: przede wszystkim służyła jako
budzik i poranny regulator nastroju – wygrywający skoczne melodie
zespół akordeonistów Stefana (?) Ciukszy, czy chór wdzięcznych
sopraników wyśpiewujących do roboty!, do roboty! niewątpliwie
nastawiał pozytywnie do rzeczywistości, a ewentualne zbytnie
rozbuchanie łagodził lirycznymi piosenkami Chór Cze – Janda.
Spełniała też
toczka rolę zagłuszarki, kiedy ktoś z odwiedzających nas znajomych
poruszał tematy polityczne; podkręcało się wówczas pokrętło
głośności – za ścianą mieliśmy wszak sąsiadów. Niewątpliwie
słuchanie toczki służyło też rozwojowi inteligencji, ponieważ
odbierane informacje należało poddawać obróbce – często wystarczało
rozumowanie przez zaprzeczenie, czasem trzeba było dokonywać
subtelniejszej analizy tekstu.
Pamiętam
doskonale marzec 1953 roku, kiedy to z toczki płynęły nieustannie
żałobne tony utworów Chopina przeplatane komunikatami o stabilnym
stanie zdrowia generalissimusa – tak go tytułowano – Stalina.
(...) Oto już
gadka mknie sobie nocą
od ust
radzieckich do polskich ust,
już świt na
niebie łuną się wspina.
I nagle,
nagle czujemy,
bracia,
dobry,
serdeczny uśmiech Stalina.
( Tadeusz
Urgacz – Uśmiech Stalina).
Na ulicach
Placówki dorośli obnosili twarze z zastygłym grymasem powagi,
dopiero w domowym zaciszu grymas tajał i pojawiał się dyskretny
uśmiech.
Po kilku dniach
żałobnych pień jak grom z jasnego nieba spadła na nas nowina
obwieszczona grobowym głosem spikera: towarzysz Stalin nie żyje.
(...) Krzyczy
Wołga. Szlocha Sekwana,
Woła Dunaj.
Jęczą rzeki chińskie.
Broczy Wisła
jak otwarta rana
Lamentują
potoki gruzińskie (...)
Cień padł na
ziemię od tej śmierci
Od oceanu do
oceanu.
(K. I.
Gałczyński)
Słuchaliśmy do
rozpaczy
Bolejący i
niemi
Stalin. Duma
dni naszych.
Największy z
ludzi na ziemi.
(A.
Międzyrzecki)
Nie chodziłem
jeszcze wtedy do szkoły – stało się to pół roku później – więc o
jeremiadach i dantejskich scenach napiszę tylko tyle, że ponoć miały
miejsce – zmarł wszak kochający nade wszystko pokój i ludzkość
przywódca całego postępowego świata – natomiast na Fabrycznej 9 i w
okolicach niczego nadzwyczajnego nie odnotowałem.
(TT)
Urząd
Miasta Hajnówka 17-200 Hajnówka ul. Zina 1
tel. 0 prefix 85 6822180, 6826444
|