Przetrwać, żeby pomagać innym.
Z
Mikołajem Golonko, dyrektorem Domu Pomocy Społecznej w Białowieży
rozmawia Tadeusz Topolski.
T.T.:
- Proszę opowiedzieć, w jakich okolicznościach odbyło się
spotkanie z panią Rozalski?
M.G.:
- To spotkanie miało miejsce cztery lata temu...
T.T.:
- ...ale zanim nastąpiło, wydarzyły się pewne rzeczy?
M.G.:
- Byłem akurat na urlopie i po powrocie do DPS –u zauważyłem nowy
telewizor i lodówkę. Okazało się, że była u nas pani ze Stanów
pochodząca z tych stron i zapytała, czego szczególnie potrzebujemy –
zastępująca mnie księgowa wymieniła te sprzęty i po dwóch dniach
pani Rozalski pojawiła się samochodem dostawczym z lodówką i
telewizorem. W trakcie rozmowy okazało się, że przydałoby się
elektryczne łóżko do zabiegów – pani Rozalski powiedziała, że zajmie
się tą sprawą.
Minęło ok. dwa tygodnie – dzwoni telefon i odzywa się pani Rozalski.
Podziękowałem serdecznie za prezenty, a pani Rozalski powiedziała,
że sprawa łóżka jest załatwiona i niedługo je otrzymamy. Tak się
stało, mamy to łóżko i użytkujemy je do dziś. Uroczyste przekazanie
łóżka odbyło się w obecności znajomej pani Rozalski, zrobiłem
zdjęcia i wysłałem je do Stanów.
Nawiązała się między nami regularna korespondencja, pani Rozalski
zaczęła przysyłać paczki z ubraniami naszym pensjonariuszom. Często
też telefonowała, pytała o nasz Dom, w końcu zaproponowała, żebym
przyjechał do Stanów i obejrzał, jak funkcjonują u nich domy pomocy.
Początkowo nie potraktowałem tego zaproszenia poważnie, ale pani
Rozalski nalegała, deklarowała pokrycie kosztów, więc pojechałem tam
w 1999 roku. Poznałem wielu jej znajomych.
T.T.:
- Czy są to osoby polskiego pochodzenia?
M.G.:
- Tak, wielu z jej najbliższych znajomych wywodzi się z Polski,
ale ma też amerykańskich przyjaciół. Obejrzałem oczywiście ośrodki,
w których mieszkają starsi ludzie.
T.T.:
- I jak się mają one do naszych?
M.G.:
- Standard jest oczywiście nieco inny, ale inne też są ceny.
Wysokość opłat jest uzależniona przede wszystkim od czasu opieki
poświęcanej pensjonariuszowi, od ilości świadczonych usług i od
rodzaju obiektu, który zamieszkuje: studio, czy apartament.
Standardem jest mieszkanie składające się z pokoju, sypialni,
kuchni, garderoby i łazienki. Jeżeli chodzi o leżących, to ze
względu na potrzebę kontaktów na sali leżą dwie, trzy osoby.
Kiedy
rozmawialiśmy o Polsce pani Rozalski podkreślała, że na ulicach
naszych miast widuje się wielu smutnych ludzi, ja natomiast
zauważyłem, że pensjonariusze ich domów starości są zazwyczaj
smutni, odmiennie niż nasi pensjonariusze, którzy często są weseli.
Na
Florydzie jest taka zasada, że ludzie gdzie indziej mieszkają, gdzie
indziej pracują, a jeszcze gdzie indziej dokonują zakupów. Starsi i
mniej sprawni przenoszą się do kondominiów – są to strzeżone osiedla
bloków mieszkalnych, gdzie po zakupy zjeżdża się windą na dół,
opieka medyczna jest na miejscu; pensjonaty z opieką są dla najmniej
sprawnych.
Po
powrocie ze Stanów cały czas korespondowałem z panią Rozalski – w
tym okresie jej pomoc była skierowana do ludzi na Syberii. Pomaga
również palestyńskim dzieciom z ośrodka prowadzonego przez siostry
zakonne. W ubiegłym roku ponownie byłem na Florydzie razem z córką
Natalią, a wizyta miała charakter prywatny i turystyczny.
W
roku 2003 pani Rozalski przyjechała do Polski na przełomie maja i
czerwca w celu uczestniczenia w uroczystym wmurowaniu tablicy w
kościele św. Jacka w Warszawie, upamiętniającej istnienie szkoły
polskich dziewcząt w Palestynie. Następnie przyjechała do
Białowieży. Wyrażała zdziwienie, że w tak krótkim czasie tak wiele w
Polsce się zmieniło, zauważyła wielu uśmiechniętych ludzi i uprzejme
ekspedientki. Odwiedziła też rodzinne strony, pojechaliśmy do
Postołowa.
T.T.:
- Jakie wrażenia odniosła oglądając rodzinne strony?
M.G.:
- Mówiła, że zapamiętała Postołowo jako większe, ale chyba
przekonał ją mój argument, że była wtedy mniejsza. Wydawało się jej,
że rozpoznaje niektóre domy.
T.T.:
- Czy spotkała ludzi, którzy znali jej rodzinę?
M.G.:
- Nie spotkała takich ludzi, tylko nieliczni kojarzyli nazwisko
Żedź z rodziną przedwojennego leśniczego.
T.T.:
- Czy podobała się jej Hajnówka?
M.G.:
- Jest to osoba, która pracowała w branży budowlanej, więc zna
się na rzeczy. Podobała się jej Białowieża, ale oceniła, że jest już
wystarczająco doinwestowana, a następne inwestycje powinny powstawać
w Hajnówce.
Trzeciego czerwca doszło do spotkania pani Rozalskiej z członkami
hajnowskiego Koła Związku Sybiraków i było to spotkanie bardzo
wzruszające. Pani Walentyna Macuta, przewodnicząca Koła,
zaproponowała przyjęcie pani Rozalskiej jako członka honorowego.
Pani Rozalski, jako rzeczywista sybiraczka uznała, że może być tylko
zwykłym członkiem i opłaciła składkę na cały rok i następnego dnia
otrzymała legitymację członkowską. Zainteresowała się poziomem
materialnym życia naszych sybiraczek i dowiedziała się o trudnej
sytuacji najmłodszej sybiraczki, która urodziła się na Syberii: ma
czwórkę dzieci, pracuje tylko dorywczo, a mąż jest bezrobotny.
Oczywiście natychmiast zadeklarowała się z pomocą rzeczową i wiem,
że na adres tej pani przysyłała paczki.
Panie Walentyny doszły do wniosku, że Koło Sybiraków powinno
posiadać swój sztandar, ale po odbyciu kilku rozmów telefonicznych
uznały, że koszty sztandaru będą niewspółmiernie wysokie, a
upamiętnieniu wywózek na Sybir mieszkańców Hajnówki i okolic lepiej
będzie służyć pamiątkowa tablica, której fundatorką będzie głównie
Walentyna Rozalski.
T.T.:
- Rozumiem, że kontakty pani Rozalskiej z mieszkańcami Hajnówki
będą trwały nadal.
M.G.:
- Oczywiście. Pod koniec 2003 roku pani Rozalski przysłała paczkę
hajnowskim dzieciom z zabawkami i słodyczami.
Walentyna Żedź z Postołowa przebyła bardzo długą drogę zanim
znalazła się na Florydzie. W trakcie tej wędrówki dziecko,
dziewczyna, w końcu dorosła kobieta przekonała się jak wiele zależy
od drobnego nawet gestu życzliwości. Walentyna Rozalski wie, że
gesty te może teraz odwzajemnić, a wiedzę tą może i potrafi
urzeczywistnić.
Urząd
Miasta Hajnówka 17-200 Hajnówka ul. Zina 1
tel. 0 prefix 85 6822180, 6826444
|