Poszukiwanie minionego czasu (ciąg dalszy)
Wypadałoby jeszcze wspomnieć o dwóch
rodzajach aktywności rekreacyjnej (?) dziś zupełnie nieznanych,
uprawianych tylko przez chłopców, a mających wspólny element –
kawałek stalowego drutu. Drut miał rączkę do trzymania, a jego
końcówka była zakończona uszkiem w kształcie kanciastej litery U; w
to uszko wstawiało się piecową fajerkę – najlepiej rozmiaru XL – i
drutem ganiało się tą fajerkę, kreśląc na ziemi rozmaite figury.
Niewątpliwie trudno doszukać się w tym ganianiu fajerki jakiegoś
sensu, ale podobnie można napisać o wielu obecnych rekordach z
Księgi Guinessa.
W drugim przypadku
wystarczyło zagiąć koniec drutu na kształt haczyka, przytroczyć do
butów łyżwy i udać się na ulicę Białostocką – żeby być w zgodzie z
historią, to wówczas była to kociogłowa ulica Waryńskiego. Chyba
jasne jest, że pora musiała być zimowa; w tamtych czasach o
odśnieżaniu ulic nikt nie myślał – śnieg na jezdni ubijany był przez
sanie i samochody i po jakimś czasie jezdnie przypominały lodowiska,
z których zresztą chętnie korzystaliśmy. Czasem jednak rodziło się
pragnienie skorzystania z obcego napędu i do tego właśnie służył
haczyk z drutu. W takich przypadkach stawało się na poboczu jezdni i
czekało na okazję – najczęściej były to sanie, za które czepiało się
drutem i jechało jak panisko. Miałem zasadę, żeby nigdy nie czepiać
się sań, jeśli nie uzyskałem od powożącego wyraźnej zgody – taki
woźnica nieraz popędzał konia, aby sprawić malcowi większą
przyjemność. Najgorsi byli tacy woźnice – znam to z obserwacji –
którzy nie odpowiadali na zapytanie i udawali pozorną obojętność;
zazwyczaj w ich dłoni znienacka pojawiał się bat i nieraz dotkliwie
dosięgał amatora saniostopu.
O wiele większą
przyjemność sprawiała jazda za samochodem, ponieważ był to zupełnie
inny rząd prędkości, w związku z tym i niebezpieczeństwo było
większe. Podstawowym warunkiem odbycia takiej przejażdżki była
umiejętność szybkiego startu – w chwili zarzucania haka prędkość
łyżwiarza powinna być zbliżona do prędkości pojazdu. Z dużym
prawdopodobieństwem padnięcia na twarz i rozbicia nosa wiązało się
wjechanie na pozbawiony śniegu fragment jezdni, o co było nietrudno
wraz z nastaniem przedwiosennych, słonecznych dni. Jeszcze większe
niebezpieczeństwo groziło ze strony kierowców – psychopatów – tacy
żartownisie nieznacznie zwiększali prędkość jazdy, żeby po chwili
gwałtownie zahamować, a pasażer na gapę doznawał niespodziewanego i
gwałtownego kontaktu z tylną burtą ciężarówki, chyba że podczas
jazdy zachował wystarczający poziom koncentracji i we właściwym
momencie zjeżdżał na pobocze jezdni.
Tego rodzaju zabawy były
oczywiście domeną chłopców, dziewczęta były mistrzyniami gry w klasy
i w zabawie skakanką i tu w żaden sposób konkurować z nimi nie
mogliśmy – zresztą uczestnictwo w tych zabawach groziło narażeniem
się na pośmiewisko ze strony kolegów, którzy na tą okoliczność mieli
jeden epitet – babski król, nic więc dziwnego, że nieliczni i
tylko okazjonalnie dawali się namówić dziewczętom do wspólnej
zabawy. Nieco później na rynku gier pojawiło się hula – hop – była
to plastikowa obręcz średnicy ok. 1m, którą kręciło się na biodrach
i nie tylko – i również w tej specjalności dziewczęta były
niedościgłe.
Dziewczęta to były w ogóle
bardzo dziwne typy: piłkę rzucały nie zza ucha, a zza biodra, a
biegnąc nie unosiły kolan wysoko w górę jak zwyczajni ludzie, tylko
część nogi od kolana w dół w dziwny sposób wyrzucały na boki. Drobny
szczegół anatomiczny znajdujący się powyżej kolan wydawał się nam
mniej istotnym wyróżnikiem płci niż te zachowania.
TT
Urząd
Miasta Hajnówka 17-200 Hajnówka ul. Zina 1
tel. 0 prefix 85 6822180, 6826444
|