Home

Ilość odsłon: 4394   Data publikacji:  2005-08-19

Poszukiwanie minionego czasu

    W jednym z wcześniejszych odcinków Poszukiwań wspomniałem o Taniej Jatce, usytuowanej w miejscu nazywanym Rampą Rzeźnika; według niektórych właściwa nazwa tego miejsca to Rampa Reznika, pochodząca od jego właściciela, żyda Reznika. (Przyjąłem fonetyczną pisownię nazwy – najbardziej prawdopodobną formą pisowni nazwiska wydaje mi się być Resnick).

Przy okazji chciałbym podziękować Ryśkowi Sakielowi – uważnemu czytelnikowi serialu – za inspirowanie, zwracanie uwagi, przypominanie pewnych faktów i osób; miło jest wiedzieć, że Poszukiwanie... ma stałych czytelników.

    Czas jest po temu najwyższy, żeby nieco bliżej przyjrzeć się miejscu, w którym poszukuję miniony czas. Nazywano nas Placówka – Złodziejówka i chociaż nie widziałem szczególnego uzasadnienia takiego epitetu to sądziłem, że wynika on z wcześniejszych doświadczeń; znacznie później dowiedziałem się, że nazwa ta – Złodziejówka – odnosiła się do Guberni, której mieszkańcy przed wojną podkradali ogrodowe płody od mieszkańców okolic pobliskiej ulicy Lipowa.   

Placówkę i Chemiczną można uznać za siostry syjamskie, tak ze sobą zrośnięte, że niemożliwe do rozdzielenia. Wschodnią granicę dzielnicy stanowiła rzeka Leśna; kierując się kolejką wąskotorową prowadzącą do drugiej bramy Fabryki Chemicznej na zachód do Placówki niewątpliwie należał obszar po jej prawej stronie – czyli m. in. obecne ulice Rysia, Łosia, Zajęcza i.t.d. – i ten zawarty między wspomnianą a drugą kolejką wiodącą do głównej bramy Chemicznej. Najtrudniejszy do określenia jest pozostały obszar Placówki; ponieważ o SP nr 2 mówiło się, że znajduje się na Placówce, więc można uznać linię prowadzącą od tej szkoły – już nieistniejącej – do głównej bramy Chemicznej za dzielącą, lub łączącą, Placówkę z Chemiczną. Zachodnia granica Placówki to ul. Dzierżyńskiego, obecnie Białostocka.

     Pod względem architektonicznym Placówka należała do biedniejszych dzielnic Hajnówki. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że w dzielnicy były dwa murowane budynki; jeden z nich, mieszczący dawniej sklep, istnieje do dziś, drugi, usytuowany w pobliżu rozjazdu kolejki wąskotorowej, jawi się w mojej pamięci bardzo mgliście, jako pozostałość po kuźni. Pozostałe domy były drewniane, zapewne w większości tzw. trociniaki: główną konstrukcję stanowiły w nich kantówki obite z obu stron deskami – wewnątrz oheblowanymi, na zewnątrz obladrami – a przestrzeń między deskami wypełniona była ubitymi trocinami zmieszanymi z palonym wapnem; wapno miało zapobiegać wilgoci i odstraszać myszy. Do ocieplania na zimę zewnętrznych ścian pomieszczeń mieszkalnych stosowano tzw. ogacanie: około 30 – centymetrową przestrzeń między ścianą a prowizoryczną konstrukcją z desek wysokości jednego metra wypełniano leśnym igliwiem.

Rozkład pomieszczeń bywał przeważnie następujący: najpierw sień, zazwyczaj ciemna, a jeśli posiadała okienko, to było ono malutkie, następnie kuchnia i dalej pokój. Ogrzewanie pomieszczeń też było standardowe: kuchnia posiadała piec – obowiązkowo z piekarnikiem – a ścianówka służyła do ogrzewania pokoju. Ponieważ jako opału używaliśmy wyłącznie drewna, a o istnieniu węgla wiedziałem tylko z czytanek i nadawanej przez toczkę piosenki - ...fedrowałem węgla zwały, żeby ludziom ciepło dały... – więc nic dziwnego, że zimą woda w wiadrze stojącym w kuchni często bywała rano zamarznięta, a widok na świat trzeba było wychuchiwać  w powleczonych szronem szybach.

     W kuchni znajdowało się wszystko to, co służyło przyrządzaniu i spożywaniu posiłków, a na ścianach wisiały lniane, wyszywane makatki: przy wiadrze z wodą stojącym na szafce lub stołku napis głosił Świeża woda, a w okolicach stołu informował Jak ja ugotuję, to każdemu smakuje, lub Dobra żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi.

Pokój był przede wszystkim wspólną sypialnią i miejscem nadzwyczaj uroczystych przyjęć – mam na myśli dwa doroczne święta, innych imprez nie przypominam sobie – więc jego umeblowanie stanowił stół, krzesła i łóżka – drewniane bądź metalowe, w których rolę materacy spełniały sienniki wypełnione zmienianą co jakiś czas słomą. Rano łóżka ścielono: pościel układano w równy stosik, przykrywano kapą, a z wierzchu kładziono ozdobne jaśki.

Prawie przy każdym domu był chlewik, w którym hodowano świnie; my, z racji posiadania konia mieliśmy oborę i stodołę do przechowywania siana, a w domu kładówkę z sąsiekiem na ziarno.      Trawę kosiliśmy w Puszczy – jako że ojciec był pracownikiem leśnym, więc przysługiwał mu tzw. deputat – była to łąka na końcu drogi Żubrowej przy rzeczce Dubitka, później przy Łutowni.

Jeśli pamięć mnie nie zwodzi, to początkowo drób nie był powszechnie hodowany; powodem mogły być trudności z wyprowadzeniem lęgu w domowych warunkach i wszechobecność kotów i dopiero możliwość kupienia odchowanych kurczaków przyczyniła się do upowszechnienia hodowli kur. Ci, którzy mieli po temu warunki hodowali króliki, a sprawowanie nad nimi opieki należało do obowiązków chłopców.

     Nie przypominam choćby jednej matki pracującej zawodowo – kobiety zajmowały się domem, dziećmi i pracami gospodarskimi. Piłowania i rąbania drewna uczył mnie co prawda ojciec – gdzieś tak na początku podstawówki – ale później często zdarzało mi się piłować drewno z matką, piłą z dwiema rękojeściami.

Proszę też pamiętać o powiedzeniu, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia; mnóstwo spraw było z mojego punktu widzenia nieważnych lub nieinteresujących i z tego powodu nie zapadło mi w pamięć.

     Elektryczności początkowo nie mieliśmy i zdarzało mi się – zwłaszcza jesienią i zimą – odrabiać lekcje przy lampie naftowej, a kiedy wreszcie trafiła na Placówkę, radość była z tego powodu wielka i trwała czas jakiś; później zaczęły się różne stopnie zasilania i planowe wyłączenia prądu nawet na kilka godzin dziennie, więc lampy naftowe trzeba było wyciągnąć z lamusa i odkurzyć. 

TT 


Urząd Miasta Hajnówka  17-200 Hajnówka ul. Zina 1
tel. 0 prefix 85 6822180, 6826444