W jednym z wcześniejszych odcinków Poszukiwań wspomniałem o Taniej
Jatce, usytuowanej w miejscu nazywanym Rampą Rzeźnika; według
niektórych właściwa nazwa tego miejsca to Rampa Reznika,
pochodząca od jego właściciela, żyda Reznika. (Przyjąłem fonetyczną
pisownię nazwy – najbardziej prawdopodobną formą pisowni nazwiska
wydaje mi się być Resnick).
Przy
okazji chciałbym podziękować Ryśkowi Sakielowi – uważnemu
czytelnikowi serialu – za inspirowanie, zwracanie uwagi,
przypominanie pewnych faktów i osób; miło jest wiedzieć, że
Poszukiwanie... ma stałych czytelników.
Czas jest po temu najwyższy, żeby nieco bliżej przyjrzeć się
miejscu, w którym poszukuję miniony czas. Nazywano nas Placówka –
Złodziejówka i chociaż nie widziałem szczególnego uzasadnienia
takiego epitetu to sądziłem, że wynika on z wcześniejszych
doświadczeń; znacznie później dowiedziałem się, że nazwa ta –
Złodziejówka – odnosiła się do Guberni, której mieszkańcy
przed wojną podkradali ogrodowe płody od mieszkańców okolic
pobliskiej ulicy Lipowa.
Placówkę i Chemiczną można uznać za siostry syjamskie,
tak ze sobą zrośnięte, że niemożliwe do rozdzielenia. Wschodnią
granicę dzielnicy stanowiła rzeka Leśna; kierując się kolejką
wąskotorową prowadzącą do drugiej bramy Fabryki Chemicznej na
zachód do Placówki niewątpliwie należał obszar po jej prawej
stronie – czyli m. in. obecne ulice Rysia, Łosia, Zajęcza
i.t.d. – i ten zawarty między wspomnianą a drugą kolejką wiodącą do
głównej bramy Chemicznej. Najtrudniejszy do określenia jest
pozostały obszar Placówki; ponieważ o SP nr 2 mówiło się, że
znajduje się na Placówce, więc można uznać linię prowadzącą
od tej szkoły – już nieistniejącej – do głównej bramy Chemicznej
za dzielącą, lub łączącą, Placówkę z Chemiczną.
Zachodnia granica Placówki to ul. Dzierżyńskiego, obecnie
Białostocka.
Pod względem architektonicznym Placówka należała do
biedniejszych dzielnic Hajnówki. Mogę się mylić, ale wydaje mi się,
że w dzielnicy były dwa murowane budynki; jeden z nich, mieszczący
dawniej sklep, istnieje do dziś, drugi, usytuowany w pobliżu
rozjazdu kolejki wąskotorowej, jawi się w mojej pamięci bardzo
mgliście, jako pozostałość po kuźni. Pozostałe domy były drewniane,
zapewne w większości tzw. trociniaki: główną konstrukcję
stanowiły w nich kantówki obite z obu stron deskami – wewnątrz
oheblowanymi, na zewnątrz obladrami – a przestrzeń między deskami
wypełniona była ubitymi trocinami zmieszanymi z palonym wapnem;
wapno miało zapobiegać wilgoci i odstraszać myszy. Do ocieplania na
zimę zewnętrznych ścian pomieszczeń mieszkalnych stosowano tzw.
ogacanie: około 30 – centymetrową przestrzeń między ścianą a
prowizoryczną konstrukcją z desek wysokości jednego metra wypełniano
leśnym igliwiem.
Rozkład
pomieszczeń bywał przeważnie następujący: najpierw sień, zazwyczaj
ciemna, a jeśli posiadała okienko, to było ono malutkie, następnie
kuchnia i dalej pokój. Ogrzewanie pomieszczeń też było standardowe:
kuchnia posiadała piec – obowiązkowo z piekarnikiem – a ścianówka
służyła do ogrzewania pokoju. Ponieważ jako opału używaliśmy
wyłącznie drewna, a o istnieniu węgla wiedziałem tylko z czytanek i
nadawanej przez toczkę piosenki - ...fedrowałem węgla zwały, żeby
ludziom ciepło dały... – więc nic dziwnego, że zimą woda w
wiadrze stojącym w kuchni często bywała rano zamarznięta, a widok na
świat trzeba było wychuchiwać w powleczonych szronem szybach.
W kuchni znajdowało się wszystko to, co służyło przyrządzaniu i
spożywaniu posiłków, a na ścianach wisiały lniane, wyszywane
makatki: przy wiadrze z wodą stojącym na szafce lub stołku napis
głosił Świeża woda, a w okolicach stołu informował Jak ja
ugotuję, to każdemu smakuje, lub Dobra żona tym się chlubi,
że gotuje, co mąż lubi.
Pokój
był przede wszystkim wspólną sypialnią i miejscem nadzwyczaj
uroczystych przyjęć – mam na myśli dwa doroczne święta, innych
imprez nie przypominam sobie – więc jego umeblowanie stanowił stół,
krzesła i łóżka – drewniane bądź metalowe, w których rolę materacy
spełniały sienniki wypełnione zmienianą co jakiś czas słomą. Rano
łóżka ścielono: pościel układano w równy stosik, przykrywano kapą, a
z wierzchu kładziono ozdobne jaśki.
Prawie
przy każdym domu był chlewik, w którym hodowano świnie; my, z racji
posiadania konia mieliśmy oborę i stodołę do przechowywania siana, a
w domu kładówkę z sąsiekiem na ziarno.
Trawę kosiliśmy w Puszczy – jako że ojciec był pracownikiem leśnym,
więc przysługiwał mu tzw. deputat – była to łąka na końcu drogi
Żubrowej przy rzeczce Dubitka, później przy Łutowni.
Jeśli
pamięć mnie nie zwodzi, to początkowo drób nie był powszechnie
hodowany; powodem mogły być trudności z wyprowadzeniem lęgu w
domowych warunkach i wszechobecność kotów i dopiero możliwość
kupienia odchowanych kurczaków przyczyniła się do upowszechnienia
hodowli kur. Ci, którzy mieli po temu warunki hodowali króliki, a
sprawowanie nad nimi opieki należało do obowiązków chłopców.
Nie przypominam choćby jednej matki pracującej zawodowo – kobiety
zajmowały się domem, dziećmi i pracami gospodarskimi. Piłowania i
rąbania drewna uczył mnie co prawda ojciec – gdzieś tak na początku
podstawówki – ale później często zdarzało mi się piłować drewno z
matką, piłą z dwiema rękojeściami.
Proszę
też pamiętać o powiedzeniu, że punkt widzenia zależy od punktu
siedzenia; mnóstwo spraw było z mojego punktu widzenia nieważnych
lub nieinteresujących i z tego powodu nie zapadło mi w pamięć.
Elektryczności początkowo nie mieliśmy i zdarzało mi się – zwłaszcza
jesienią i zimą – odrabiać lekcje przy lampie naftowej, a kiedy
wreszcie trafiła na Placówkę, radość była z tego powodu wielka i
trwała czas jakiś; później zaczęły się różne stopnie zasilania i
planowe wyłączenia prądu nawet na kilka godzin dziennie, więc lampy
naftowe trzeba było wyciągnąć z lamusa i odkurzyć.
TT