Maluję swoje
Stanisław
Żywolewski: - Tak się złożyło, przy moim znacznym udziale, że
podstawówkę ukończyłem dwa lata później niż powinienem, jako dość
duży młodzieniec i nie był to odpowiedni moment żeby – jak mi to
przepowiadano – kontynuować naukę w Liceum Plastycznym w Supraślu -
ale czas na zdobycie konkretnego zawodu.
Tadeusz Topolski:- Kiedy nastąpił nawrót choroby?
- Przez dłuższy czas uważałem, że jeżeli ktoś nie ma wykształcenia w
danym kierunku, to nie powinien tego robić, ponieważ robi to źle.
Znam amatorów tak święcie przekonanych o wartości swoich dzieł, że
czują się prawdziwymi artystami.
- Niektórzy kończą uczelnie i nie potrafią malować, ale artystami
to się czują.
- Nie, oni są sfrustrowani niemożnością znalezienia swojej formy,
swojego miejsca.
- Są po prostu słabi; może zamiast szukać swojego miejsca, swojej
formy, powinni zająć się czymś innym.
- To nie o to chodzi. W sztuce, w malarstwie wszystko już było,
nawet preparowane zwłoki.
- Preparowane zwłoki to nie sztuka.
- To jest sztuka.
- Co najwyżej sztuka mumifikacji.
- Jeżeli jakieś działanie budzi emocje, to jest sztuką.
- Wówczas mordowanie ludzi na pokaz też będzie sztuką.
- Bez przesady, chyba że katem będzie naga, długonoga blondyna,
która przed egzekucją wykona taniec brzucha.
- Myślę, że zbyt odbiegliśmy od tematu naszej rozmowy. Moim
zdaniem malarstwo to przede wszystkim rzemiosło – jeśli ktoś ma
solidny warsztat, to nie ma znaczenia, czy jest amatorem, czy ma
dyplom uczelni.
- Rzemiosło zeszło na plan dalszy z
chwilą pojawienia się camera obscura. Był taki okres, kiedy
malarstwo służyło oddaniu rzeczywistości, ale kiedy weszły nowe,
doskonalsze media, sytuacja się zmieniła.
- W fotografii rzemiosło też jest ważne. Nie zgadzam się z
twierdzeniem, że dawni malarze jedynie odwzorowywali rzeczywistość,
tym niemniej znowu wkraczamy na boczny tor. Opowiedz, co działo się
z Tobą.
- Zaniechałem malowania na bardzo długo, jednak siedziało to we mnie
przez cały czas. Czytałem wszystko, co dotyczyło sztuki. Zamawiałem
książki w księgarni wysyłkowej, wystarczyło, żeby w tytule było coś
o malarstwie albo o sztuce. Rozczytywałem się w tym i co jakiś czas
zmieniałem pogląd na malarstwo w zależności od tego, o jakim
kierunku czytałem.
- Można to nazwać samokształceniem.
- Tak, oczywiście, poznawałem różne style, sposoby malowania różnych
malarzy i mógłbym malować na ich sposób, ale wciąż nie o to mi
chodziło. Przypadkowo natrafiłem w Gazecie Białostockiej notatkę o
przeglądzie twórczości amatorów organizowanym przez Wojewódzki Dom
Kultury, namalowałem kilka obrazów i wysłałem je na przegląd.
- To były Twoje pierwsze obrazy po Trzech Muszkieterach? Co
namalowałeś?
- Tak. Namalowałem to, o czym się naczytałem, jakieś
impresjonistyczne pejzaże. Pojechałem na wystawę podsumowującą
przegląd, patrzę, a tu wszystkie obrazki takie podobne, sami
impresjoniści. Oczywiście nie zdobyłem żadnej nagrody i nawet lekko
się podłamałem. Podobne podejścia robiłem jeszcze ze dwa razy, tyle
czasu trwała we mnie fascynacja sztuką, o której się naczytałem.
- Co sprawiło, że zmieniłeś sposób malowania?
- Poznałem w pracy zielonoświątkowca, z którym rozmawialiśmy o
sprawach bożych i ostatecznych, ale w tych dyskusjach wykazywał on
lepszą znajomość dogmatów wiary, więc aby mu sprostać sięgnąłem po
Biblię i trafiłem na Apokalipsę św. Jana. Kiedy zacząłem ją czytać
włos zjeżył mi się na głowie i już wiedziałem, co powinienem
malować. Na kolejny przegląd wysłałem prace inspirowane Apokalipsą –
biblijną wszetecznicę, fałszywego proroka – tyle, że przeniosłem
biblijne wizje w czasy współczesne. Dostałem zawiadomienie o
wernisażu i telefon z muzeum – panie Żywolewski, chcemy kupić
pańskie prace. Oho, myślę sobie, to ja jestem artysta, jeśli muzeum
chce kupować moje obrazy. Przyjeżdżają do mnie...
- ...a czy zorientowałeś się wcześniej w cenie obrazów?
- Wtedy to chętnie bym dopłacił za to, żeby moje prace znalazły się
w muzeum. Przyjechali do mnie, porozmawialiśmy i przez trzy czy
cztery lata malowałem tylko dla muzeum.
- Dobrze płacili za obrazy?
- Odpowiem tak: to komisja artystyczna decyduje o zakupie obrazu i o
cenie, jaką należy za niego zapłacić – sumy nie były bajońskie, ale
mnie zadawalały. Po tym zamówieniu przyjechała do mnie ekipa z TVP
1, nakręcili o mnie półgodzinny film; tak to się zaczęło i trwa do
dziś.
- Gdzie znajdują się Twoje obrazy?
- Najwięcej w Państwowym Muzeum Podlaskim – ponad sto obrazów i 30
rzeźb, 30 obrazów w Muzeum Śląskim w Katowicach, po kilka jest w
Muzeum Etnograficznym w Warszawie, w muzeum w Toruniu, kilkanaście
prac kupił białostocki kolekcjoner, trzy obrazy ma Jan Leończuk –
widziałem je wiszące na ścianie podczas przeprowadzanego przez
telewizję wywiadu –dwa obrazy ma Izabella Cywińska, którą poznałem w
czasie udziału w telewizyjnym programie Sztuka pogranicza, w zeszłym
roku cztery obrazy zakupili francuscy Żydzi, pojedyńcze obrazy
znajdują się w Niemczech, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych. Miałem
też zamówienie na zorganizowanie dużej wystawy w Niemczech z
propozycją zakupu wszystkich obrazów, ale zorientowałem się w pewnym
momencie, że chodzi o wystawę ośmieszającą Polaków i zignorowałem tą
ofertę. Mam prawo wyśmiewać nasze wady, ale nie widzę powodu, żeby z
moich obrazów robić tendencyjną wystawę.
- W jaki sposób trafiłeś na forum
ogólnopolskie, a później jeszcze szersze?
- Zawdzięczam to profesorowi
Aleksandrowi Jackowskiemu z Instytutu Sztuki PAN w Warszawie –
wyroczni dla wszystkich zajmujących się sztuką nieprofesjonalną. Był
jurorem na tamtym pamiętnym przeglądzie i to on mnie odkrył.
- Jak Twoje malowanie odbierała
rodzina, znajomi?
- Przez tą krótką chwilę, kiedy pisano
o mnie w gazetach, a zwłaszcza, kiedy pokazywano w telewizji, jakieś
zainteresowanie było, a poza tym to jestem dla innych Stasiek
Żywolewski, ten, który mieszka o tam, przy zakręcie.
- Dziękuję za rozmowę.